Morze Egipskie. Klimat
Aktualności

Klimat nad egipskim morzem

Podejście do życia Egipcjanie mają ogólnie bezstresowe. Turyści żartobliwie sprowadzają ich filozofię do skrótu „IBM”. Nie chodzi bynajmniej o komputery, choć tych w licznych kafejkach internetowych nie brakuje, lecz o pierwsze litery słów: „Inszaala”, „Bukra” i „Maalesz”.

marzec 2006 Co oznacza owy IBM? „Inszaala” to dosłownie „jeśli Bóg (w tym przypadku Allah) pozwoli”. Słowo to może być reakcją na życzenie komuś np. pieniędzy czy zaproponowanie przyjazdu do Polski. Drugi z wymienionych wyrazów to po prostu „jutro”, przy czym w ujęciu niezbyt precyzyjnym, bo owe jutro może się przeciągnąć na bliżej nieokreśloną przyszłość, lub też nie nastąpić nigdy. Najbardziej uniwersalne jest „maalesz” mogące znaczyć zarówno „nie szkodzi”, „nie ważne”, jak i „nie przejmu się”, „daj sobie spokój”. Zasada IBM w turystyce ma jednak ograniczone działanie – Egipcjanie dobrze wiedzą że Europejczycy lubią dobrą organizację, tak więc robią wszystko aby turyści byli zadowoleni.

Łącznikiem między zwyczajami miejscowych i ciekawymi arabskiej odmienności przybyszami jest aromatyczna szisza, czyli wodna fajka. Bez wypalenia sziszy pobyt w Egipcie jest w pewnym sensie nie zaliczony. Najpopularniejszy jest tytoń jabłkowy, ale możemy wybrać każdy inny – np. bananowy, morelowy, waniliowy, nawet – daktylowy. Spróbować sziszy można zarówno w hotelowych knajpkach, nad brzegiem basenu, jak i w uliczkach suku, czyli bazaru, gdzie cała kajfeka to kilka stolików okupowanych przez ubranych w długie dżalabije Egipcjan. Tradycyjne Egipcjanki sziszy nie palą (zresztą w ogóle kafejki to „męskie” miejsca spotkań), za to turystki – jak najbardziej, mogą i korzystają. Starsi, przesiąknięci tradycją Egipcjanie, do białych kobiet odnoszą się z dystansem. Tyle że w nadmorskich kurortach, takich jak np. Szarm El-Szejk przeważają młodzi, przeważnie przyjezdni z Kairu. Są dobrze wyedukowani, otwarci na kontakty z Europejczykami, nowocześni. Znają języki obce (zdolności lingwistycznych można Arabom pozazdrościć), tak więc z nawiązaniem kontaktów problemów nie mają. Największymi poliglotami są oczywiście sprzedawcy. Nim się turysta obejrzy – wyląduje w sklepie. To nic, że przecież nic nie zamierza kupować – zaraz dostanie kuszącą supercenę (swoją drogą dla Polaków ceny są zwykle lepsze niż dla turystów z Europy Zachodniej). Chwila negocjacji i wychodzi się z nieplanowanym zakupem i przekonaniem zrobienia interesu życia (podobnie może myśleć sprzedawca).

W Egipcie zdarzają się drobne oszustwa – a to kelner wyda za mało reszty, a to za jakąś usługę policzą więcej niż było uzgodnione. Przy poważnych sprawach Egipcjanie potrafią być jednak uczciwi i honorowi. Sytuacje, że taksówkarz odszukuje w hotelu klienta, któremu w aucie wypadł telefon komórkowy, też się zdarzają. A przecież za tego typu zgubę można byłoby dostać całkiem niemałe pieniądze.

Telefony komórkowe Egipcjanie wprost uwielbiają, zwłaszcza takie którymi można robić zdjęcia. Podobnie – nie mogą żyć bez telewizji, o czym świadczą anteny satelitarne nawet na dość ubogiej prowincji. Nic jednak nie wskazuje żeby nowoczesna technika zmieniała podejście do tradycji. W moc złego spojrzenia jak wierzono, tak się wierzy. Chronić od niego ma szklane niebieskie oko. Szczęście ma przynosić także wizerunek dłoni, tzw. ręka Fatimy.

Powiązane jest to z religijnością, choć Egipcjanie mający stały kontakt z europejskimi turystami nie przestrzegają rygorystycznie wszystkich islamskich zasad, np. piją alkohol. Do meczetu na piątkowe nabożeństwa starają się jednak chodzić, a wielu z nich nadal pilnuje pór modlitw (5 razy dziennie). Nawet na lotnisku w Szarm widzi się jak obsługa rozkłada dywaniki modlitewne i bije rytualne pokłony. A co do piątku, to jest on odpowiednikiem naszej niedzieli. Mając coś do załatwienia, pamiętajmy że muzułmański weekend zaczyna się już w czwartek.

Bardzo ważna jest rodzina, na ogół wielodzietna. Wprawdzie prawo zezwala mężczyźnie na posiadanie czterech żon, ale mało kto może sobie na to pozwolić. Warunkiem wielożeństwa jest m.in. możliwość zapewnienia każdej z żon takich samych warunków życia, czyli takiego samego mieszkania, takich samych prezentów etc. Zresztą coraz częściej zdarzają się związki mieszane, Egipcjanina z cudzoziemką. Spotkana Polka z Kairu mieszkająca tam już od 10 lat, bardzo swojego męża chwali. Nie, chusty zakrywającej głowę wcale nie każe jej nosić, to mit pokutujący wśród turystów. Kobiety prowadzą samochody, oprowadzają wycieczki. Te z Kairu, bo na prowincji jest jednak „po staremu”.

Grupą szczególnie dbającą o swoje odwieczne tradycje są Beduini. Zwykle nie chcą by mówić o nich Egipcjanie, uważając się za zupełnie inny „naród”. Ich nazwa wywodzi się od arabskiego słowa „badawi” czyli „mieszkańcy pustyni”. Na Synaju który niemal w całości jest pustynią („Tysiące kilimetrow niczego” mówi się o Półwyspie Synajskim) często będziemy mieli z nimi kontakty. Żyją podzieleni na klany, każdy klan ma swojego szejka. Większość z nich to nomadzi posługujący się własnym kodeksem. Plemienne prawo zakazuje np. wycinania na pustyni „zielonych drzew”. Karą za taki czyn są trzy dwuletnie wielbłądy, albo ich równowartość. Szacunek dla roślin potwierdza beduińskie przysłowie: „zniszczyć drzewo to jak zniszczyć duszę”. Do wielbłądów również podchodzi się z estymą. To nic że ostatecznie się je zjada, ale jest z tego zwierzęcia naprawdę wiele pożytku. Przydaje się i mleko, i sierść (na wełnę z której wykonuje się choćby beduińskie namioty), nie mówiąc o podstawowej funkcji czyli środka transportu. Wielbłądy wykorzystywane są również do… szukania wody. Tam gdzie spragniony wielbłąd puszczony wolno po pustyni zacznie kopać, można ponoć śmiało rozpocząć budowę nowej studni. Dzisiaj Beduini coraz częściej zajmują się turystyką. Zarabiają wożąc turystów na wielbłądach i urządzając wycieczki do swoich osad. Dla przybyszy z Europy to trochę jak wizyta w skansenie, dla nich – okazja przypatrzenia się przybyszom z dalekiego, innego nieco świata.

Autor: Monika Witkowska

Źródło: Voyage

Data publikacji: marzec 2016